Nie powiem, że jestem szczególnie zadowolony ze swojego
życia, ba, bez większego zawahania nazwałbym moje podejście „stanem
permanentnego rozczarowania”. I jeżeli z
czegoś mogę być naprawdę dumny, to fakt, że udało mi się zdobyć wspaniałych
przyjaciół. W liczbie wielu. W zasadzie toczę się przez
życie, niczym zmrożona kula w dół olbrzymiej zaspy, tyle, że zamiast dodatkowych
warstw śniegu zabieram za sobą nowych ludzi. Z niektórymi od razu łapię nić
porozumienia, do innych przyjaźni muszę odrobinę dojrzeć – tak było ze Sto.
Poznaliśmy się na początku drugiego semestru studiów, ale
dopiero w połowie trzeciego roku połączyła nas prawdziwa przyjaźń. Staliśmy
sobie zmarznięci na przystanku, czekając na przyjazd opóźnionego tramwaju. I
jakoś tak od słowa do słowa, opowiedzieliśmy sobie całe historie naszego życia miłosnego.
Śmialiśmy się z nieudanych pocałunków, bez skrępowania dzieliliśmy się
łóżkowymi historiami, razem wzdychaliśmy do nieosiągalnych obiektów uczuć. Zapomnieliśmy
o mrozie, a kiedy w końcu przyjechał tramwaj, nie chcieliśmy do niego wsiadać –
tyle było jeszcze do opowiedzenia!
No, ale wróćmy do właściwej części historii – byliśmy na niewielkiej
domowej imprezie, gdzie, wbrew mądremu powiedzeniu „mierz siły na zamiary”,
odrobinę przesadziłem z alkoholem i
znajdowałem się w stanie względnej nieprzydatności do czegokolwiek. To
oczywiście nie przeszkodziło mi w złapaniu za telefon – to taka moja rzecz, że
w stanie upojenia chętnie rozpoczynam internetowe pogawędki, najczęściej z
moimi romansami. Tak więc stukałem sobie radośnie w klawiaturę, czując na sobie palące
spojrzenie Sto - wiedziała co się święci i jak to się zazwyczaj kończy,
dlatego uporczywie się we mnie wpatrywała, najwyraźniej licząc, że obudzi we mnie wyrzuty
sumienia. Niestety na to było już za późno – dwa kieliszki wódki wcześniej
zniknęły resztki moich wewnętrznych barier. Dmuchany materac, na którym
siedziałem, podniósł się lekko, kiedy zajęła miejsce obok mnie.
- Co napisałeś? – spytała niewinnie, zaglądając mi przez
ramię. Odsunąłem telefon, nie pozwalając jej przeczytać moich wiadomości.
- Nic specjalnego – wymamrotałem. Nie było to kłamstwo, bo -
jak zwykle – zacząłem całkiem niewinnie. Sto zerknęła na mnie podejrzliwie, ale
nie mając mi nic do zarzucenia, zmieniła temat i po krótkiej pogawędce
podryfowała w stronę koleżanek. Wróciłem do telefonu, czując wzbierającą we
mnie wenę. „Skarbie, tuliłbym Cię jak pies swoje młode” wystukałem na
klawiaturze i zachichotałem, dumny z tego zgrabnego porównania (rano, czytając
tę wiadomość, miałem ochotę ogolić się za karę na łyso). „Całowałbym, tak cmok
cmok” dodałem, nie wahając się ani chwili nad naciśnięciem „wyślij”. W tym momencie, w zasadzie znikąd, pojawiła się Sto.
- Widziałam! – fuknęła, wyciągając rękę po mój telefon.
Zanim zdążyłem się wytłumaczyć, dostałem po łbie.
- Kiedy… - zacząłem ponownie, uskoczywszy przed kolejnym
atakiem, wykazując tym samym zadziwiający w moim stanie refleks.
- Oddaj telefon – przerwała mi, wyciągając dłoń. Burknąłem
coś gniewnie pod nosem, ale w obawie przed kolejnym ciosem, podałem jej komórkę
– Doskonale – uśmiechnęła się i dała mi buziaka – a teraz wracaj do zabawy! –
dodała zachęcająco. Ze zgrozą obserwowałem jak mój telefon znika w jej
kieszeni.
Jakie to szczęście, że Sto mi go odebrała, zrozumiałem dopiero
następnego ranka. Nie byłem nawet zły za te dwa siniaki, które mi nabiła. Bo prawdziwy przyjaciel potrafi spuścić Ci łomot, kiedy
zrobisz coś głupiego. Stłucze Cię na kwaśne jabłko, a potem przytuli i szepnie
do ucha „Zabiję cię, jeżeli to się powtórzy”.
Uwielbiam Ciebie czytać. Wytrwałości w pisaniu ;)
OdpowiedzUsuń