Wracałem do domu mijając ogródki działkowe, w znacznym zakresie wpływające na bogactwo okolicznej fauny. Zapadał zmrok, przydrożne latarnie kolejno się zapalały, a ja jak zwykle się śpieszyłem, w zasadzie bardziej biegnąc niż idąc.
Zanim zdążyłem zrobić kolejny krok, w miejscu, w którym miałem postawić stopę, zauważyłem niewielką ciemną plamkę. Na szczęście zadziałały śladowe ilości refleksu, którego poskąpiła mi natura, dzięki czemu dość pokracznie ominąłem malutką żabkę.
- Prawie cię nadepnąłem, głuptasino! - mruknąłem, przyglądając się zwierzątku, kiedy wskakiwało na trawnik. Żabie mamy składają mnóstwo jaj, co oznaczało, że w okolicy musiało być więcej takich bezbronnych maluszków, gotowych oddać życia za możliwość rzucania mi oskarżycielskich spojrzeń z powierzchni podeszwy mojego buta.
Szybko zebrałem się w sobie, podkręcając czujność do maksimum - musiałem być BARDZO ostrożny. Wwiercając wzrok w chodnik, podczas stawiania pierwszego, niezwykle uważnego kroku, zaryłem czołem w zwieszającą się nade mną gałąź.
Tyle dobrego, że poza sobą nie skrzywdziłem tego wieczoru żadnej innej żaby.