- Marcelek, zostaw ten kamień – westchnęła znad książki zmęczona
kobieta, siedząca na pobliskiej ławce. Niebieskooki blondynek, lat około trzy,
zatrzymał się i odwrócił w jej kierunku. W ręce rzeczywiście trzymał kamień,
który w jego małej łapce wydawał się być całkiem spory. – Marcelek, zostaw ten
kamień – powtórzyła beznamiętnie kobieta. Widocznie doskonale zdawała sobie
sprawę, że nic w ten sposób nie osiągnie, ale jakoś trzeba było przekonać mamy
na placu zabaw, że reaguje na potencjalnie niebezpieczne poczynania swojego
dziecka. Marcelek marszcząc brwi spojrzał na kobietę, na kamień i znowu na nią.
„Oho, kwestionuje swoje motywy!” – pomyślałem, obserwując chłopca – „Może
jednak zaszło tu jakieś wychowanie!”. W końcu twarz Marcelka rozpogodziła się i
dałbym słowo, że jego oczy zaświeciły się na czerwono. Chłopiec niespodziewanie
się odwrócił, po czym cisnął kamieniem w bawiącą się przy piaskownicy
dziewczynkę, która, ciężko jej się dziwić, uderzyła w ryk. Kobieta z ławki
nerwowo rozejrzała się na boki, szukając świadków niecnego uczynku jej
pociechy. Jakimś cudem Marcelkowy występek pozostał niezauważony, dlatego z
cichym westchnięciem wróciła do lektury. Nie dane jej było odprężyć się na
długo - obrotne dziecko prędko znalazło sobie nowe narzędzie zagłady.
- Marcelek, zostaw ten patyk… - mruknęła, przewracając
stronę. Marcelek patyka nie zostawił, za to podszedł do malutkiego chłopczyka i
z całej siły przywalił kijem w piłkę trzymaną przez malca, wyrzucając ją tym
samym poza obręb placu zabaw.
W ciągu pięciu minut przez Marcelka zapłakało już drugie
dziecko, a ja zacząłem się zastanawiać które to już z kolei.
- Marcelek, natychmiast tu podejdź! – sapnęła kobieta z
ławki. Posłuszne przybycie chłopca trochę zbiło ją z pantałyku. – Eeee…
Marcelek, oddaj mi ten patyk – mruknęła niepewnie, zupełnie jakby spodziewała
się podstępu ze strony trzyletniego dziecka. Marcelek wlepił w nią swoje
błękitnookie spojrzenie, po czym zdzielił ją kijem w kolano i wrzeszcząc zaczął
uciekać, biegając dookoła piaskownicy.
Kobieta spojrzała smutno na zaczerwienioną nogę, ponownie westchnęła i zaczęła przewracać
kartki książki, poszukując strony, na której skończyła.
***
Z początku wydawało mi się, że Marcelek jest drapieżnikiem w
ekosystemie placu zabaw, który poluje na dzieci nieuważne lub po prostu dość
lekkomyślne, żeby się do niego zbliżyć. Im dłużej jednak przyglądałem się jego
działaniom, tym bardziej prawdopodobna wydała mi się teoria, według której
Marcelek próbuje zdobyć pozycję samca alfa – w końcu jego celem nie jest
pożarcie ofiar, a zaznaczenie swojej pozycji w stadzie. Chaotyczne akty
przemocy wobec innych członków gromady pozwalają budować obraz groźnego
osobnika. Chwytne kończyny, prędkość, brutalna siła, przebiegłość oraz
mimetyczna zdolność przybrania postaci niewiniątka czynią z Marcelka wyjątkowo
niebezpiecznego przeciwnika.
Jednego byłem pewien - matka natura stworzyła potwora.
***
Gdzieś koło dwudziestego okrążenia wokół piaskownicy
Marcelek zdał sobie sprawę, że zdążył już zgubić pościg. Rozejrzał się władczym
wzrokiem po placu zabaw, po czym przykucnął nad brzegiem piaskownicy i zaczął
grzebać w niej kijem, nie zwracając uwagi na dzieci, pozostawiające swoje
piaskowe kreacje podczas gwałtownej ucieczki przed Marcelkową Strefą Zagrożenia.
Podczas gdy większość dzieci niepewnie wróciła do swoich
zabaw w bezpiecznej odległości od Marcelka, jedna dziewczynka podeszła od tyłu
do nieświadomego jej obecności chłopca i stanęła nad nim, przyglądając się
ciekawie jego działaniom. Następnie zamachnęła
się wypełnionym piaskiem, różowym wiaderkiem i przywaliła nim chłopcu w głowę.
Zaskoczony Marcelek stracił równowagę, wpadając do piaskownicy. Tam rozpłakał
się, ocierając oklejoną piaskiem buzię.
„Wygląda na to, ze to ten sam gatunek…” pomyślałem.
Widocznie Marcelek jeszcze musi się nauczyć, że w kole życia zawsze znajdzie
się silniejszy osobnik. No i tego, ze karma to suka.