sobota, 18 kwietnia 2015

Siłownia, część 1

Aktywność fizyczna jest bardzo ważna. Z tą świadomością, wraz z ukończeniem szkoły średniej, przestałem regularnie się ruszać, a jeden semestr WFu na uczelni w postaci zajęć z tańca towarzyskiego wiosny nie uczynił (utwierdził mnie natomiast w przekonaniu, że wyczucie rytmu nie jest moją mocną stroną). No, może czasami zrobiłem w domu pompkę czy dwie albo pośmigałem chwilę hantelkami, ale nijak się to ma do regularnego treningu, który stopniowo zamieniłby moje mizerne ciałko w smakowity, mięsny kąsek.
Październik był wyjątkowo ciepły i pogodny, co obudziło we mnie chęć zmian. Jakoś tak wyszło, że nigdy nie miałem parcia na walkę z wiatrakami, dlatego zamiast dumać nad kondycją świata, zacząłem zastanawiać się nad własną. Koniec końców ambitnie postanowiłem, że przez cały rok akademicki będę uczęszczał na siłownię, a swoje ciało traktował jak świątynię. Ba, podstępne słońce ogrzewające moją buzię pozwoliło mi naiwnie uwierzyć we własne siły, toteż przekonany o perspektywie oszałamiającego sukcesu namówiłem jakimś cudem Boba, żeby razem ze mną zapisał się na siłownię.
Bobowe towarzystwo miało swoje dobre i złe strony. Wspólne treningi stanowiły swojego rodzaju motywację, bo przecież nie można tak zawieść przyjaciela i nie pojawić się na umówione sportowanie (jak się potem okazało, można, a czasami nawet trzeba). Dzięki porównywalnej kondycji nie zawstydzaliśmy się nawzajem, ba, nie szczędziliśmy sobie słów pochwały po paru seriach podnoszenia żałośnie lekkich ciężarków.  Z drugiej strony, to właśnie Bob stał się przyczyną braku nawiązania nowych znajomości podczas wizyt na siłowni. Pośrednią. Bezpośrednią był mój długaśny jęzor i niemożność powstrzymania napadów peplania.
Byliśmy w szatni, przebierając się po godzinie całkiem intensywnych ćwiczeń. Zajęliśmy się z Bobem niezobowiązującą pogawędką, nie zwracając większej uwagi na grupkę rozmawiających obok panów. Nie patrzyliśmy na siebie, zresztą byłem zbyt zajęty nerwowym wybieraniem z szafki brakujących części garderoby – nie przepadam za rozbieraniem się przy obcych, dlatego starałem się jak najszybciej zakryć moje niedoskonałe ciało. Nie dosłyszałem pytania, które do mnie skierował, więc odwróciłem się w jego kierunku.
- Dobry Boże, jakie ty masz małe sutki! – wykrzyknąłem zdumiony, gapiąc się w stuporze na półnagiego Boba. W szatni zapadła grobowa cisza. Jeden z panów, który właśnie ściągał koszulkę, niepewnie opuścił ją z powrotem. Drugi, który zdążył już odkryć tors, szybkim ruchem zakrył swoją pierś.
- Maleńkie jak ziarnka groszku… - dodałem wyjaśniająco, czym zdecydowanie nie poprawiłem sytuacji. Purpurowy na twarzy Bob prędko narzucił na siebie koszulkę.
- Wiktor, kurde!* – wrzasnął na mnie zaraz po wyjściu na zewnątrz. W myślach przyznałem mu rację. Kurde ja.


* Bądźmy szczerzy – Bob użył słowa o odrobinę mocniejszym wydźwięku, którego nie przytoczę z oczywistych względów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz