niedziela, 26 kwietnia 2015

Sto

Nie powiem, że jestem szczególnie zadowolony ze swojego życia, ba, bez większego zawahania nazwałbym moje podejście „stanem permanentnego rozczarowania”. I jeżeli z czegoś mogę być naprawdę dumny, to fakt, że udało mi się zdobyć wspaniałych przyjaciół. W liczbie wielu. W zasadzie toczę się przez życie, niczym zmrożona kula w dół olbrzymiej zaspy, tyle, że zamiast dodatkowych warstw śniegu zabieram za sobą nowych ludzi. Z niektórymi od razu łapię nić porozumienia, do innych przyjaźni muszę odrobinę dojrzeć – tak było ze Sto.
Poznaliśmy się na początku drugiego semestru studiów, ale dopiero w połowie trzeciego roku połączyła nas prawdziwa przyjaźń. Staliśmy sobie zmarznięci na przystanku, czekając na przyjazd opóźnionego tramwaju. I jakoś tak od słowa do słowa, opowiedzieliśmy sobie całe historie naszego życia miłosnego. Śmialiśmy się z nieudanych pocałunków, bez skrępowania dzieliliśmy się łóżkowymi historiami, razem wzdychaliśmy do nieosiągalnych obiektów uczuć. Zapomnieliśmy o mrozie, a kiedy w końcu przyjechał tramwaj, nie chcieliśmy do niego wsiadać – tyle było jeszcze do opowiedzenia!
No, ale wróćmy do właściwej części historii – byliśmy na niewielkiej domowej imprezie, gdzie, wbrew mądremu powiedzeniu „mierz siły na zamiary”, odrobinę przesadziłem z alkoholem i znajdowałem się w stanie względnej nieprzydatności do czegokolwiek. To oczywiście nie przeszkodziło mi w złapaniu za telefon – to taka moja rzecz, że w stanie upojenia chętnie rozpoczynam internetowe pogawędki, najczęściej z moimi romansami. Tak więc stukałem sobie radośnie w klawiaturę, czując na sobie palące spojrzenie Sto - wiedziała co się święci i jak to się zazwyczaj kończy, dlatego uporczywie się we mnie wpatrywała, najwyraźniej licząc, że obudzi we mnie wyrzuty sumienia. Niestety na to było już za późno – dwa kieliszki wódki wcześniej zniknęły resztki moich wewnętrznych barier. Dmuchany materac, na którym siedziałem, podniósł się lekko, kiedy zajęła miejsce obok mnie.
- Co napisałeś? – spytała niewinnie, zaglądając mi przez ramię. Odsunąłem telefon, nie pozwalając jej przeczytać moich wiadomości.
- Nic specjalnego – wymamrotałem. Nie było to kłamstwo, bo - jak zwykle – zacząłem całkiem niewinnie. Sto zerknęła na mnie podejrzliwie, ale nie mając mi nic do zarzucenia, zmieniła temat i po krótkiej pogawędce podryfowała w stronę koleżanek. Wróciłem do telefonu, czując wzbierającą we mnie wenę. „Skarbie, tuliłbym Cię jak pies swoje młode” wystukałem na klawiaturze i zachichotałem, dumny z tego zgrabnego porównania (rano, czytając tę wiadomość, miałem ochotę ogolić się za karę na łyso). „Całowałbym, tak cmok cmok” dodałem, nie wahając się ani chwili nad naciśnięciem „wyślij”. W tym momencie, w zasadzie znikąd, pojawiła się Sto.
- Widziałam! – fuknęła, wyciągając rękę po mój telefon. Zanim zdążyłem się wytłumaczyć, dostałem po łbie.
- Kiedy… - zacząłem ponownie, uskoczywszy przed kolejnym atakiem, wykazując tym samym zadziwiający w moim stanie refleks.
- Oddaj telefon – przerwała mi, wyciągając dłoń. Burknąłem coś gniewnie pod nosem, ale w obawie przed kolejnym ciosem, podałem jej komórkę – Doskonale – uśmiechnęła się i dała mi buziaka – a teraz wracaj do zabawy! – dodała zachęcająco. Ze zgrozą obserwowałem jak mój telefon znika w jej kieszeni. 
Jakie to szczęście, że Sto mi go odebrała, zrozumiałem dopiero następnego ranka. Nie byłem nawet zły za te dwa siniaki, które mi nabiła. Bo prawdziwy przyjaciel potrafi spuścić Ci łomot, kiedy zrobisz coś głupiego. Stłucze Cię na kwaśne jabłko, a potem przytuli i szepnie do ucha „Zabiję cię, jeżeli to się powtórzy”. 

1 komentarz:

  1. Uwielbiam Ciebie czytać. Wytrwałości w pisaniu ;)

    OdpowiedzUsuń